Powiadomienia

Witajcie drodzy Czytelnicy.
Jeśli Wam się podoba i chcielibyście więcej treści, więcej rozmaitości, więcej słów pobudzających wyobraźnię i doznania, proszę zostawcie jakiś znak w postaci komentarzy, wypełnijcie ankietę. Będzie to dla mnie znak, że warto tworzyć, a tworzę dla Was wszystkich, gdyż sprawia mi to przyjemność :)

piątek, 2 października 2015

Doprawdy? część I



- Ada, ja na serio coś znalazłam! – wyszeptałam do słuchawki telefonu, mimo że dookoła mnie nikogo nie było. Kroczyłam parkingiem do swojego auta, na dworze nadal było jeszcze jasno. – Mówię ci, to mi śmierdzi na kilometr i nie podoba mi się to!
- Ok, wierzę ci, choć nie sądziłam, że w takiej poważnej firmie, jak ta twoja może coś być nie halo – usłyszałam w słuchawce. – Powinnaś to chyba zgłosić na policję i to jak najszybciej.
- Wiem, ale z drugiej strony zastanawiam się, czy przypadkiem ktoś od nich nie jest w to zaangażowany.
- Zaan..co? Mary, za dużo filmów, stanowczo. Policja na pewno nie ma z tym nic wspólnego, zapewniam cię. A może przyjedziesz do mnie? Mam jeszcze trochę wina, napijemy się i na spokojnie pogadamy?
Przez sekundę milczałam.
-  Dobra, za godzinę będę. Muszę jeszcze podjechać do domu na chwilę, przebiorę się i będę.
- Super! To do zobaczenia. Czekam! – powiedziała Ada i się rozłączyła. Szybko pognałam do domu, przebrałam się i na chwilę usiadłam przy laptopie. Musiałam sprawdzić jedną rzecz. Kilka chwil później już byłam u Ady. Wpadłam zdyszana na czwarte piętro.
- Co tak dyszysz? Puściłaś się między piętrami, czy co? – zażartowała Ada, kiedy otworzyła mi drzwi.


- Haha, zabawne. Te twoje schody mnie wykończą kiedyś - odparłam próbując złapać oddech -  są cholernie strome, mam wrażenie, jakby nigdy się nie kończyły, kiedy po nich wchodzę, I swear.
Siedząc już później na rozkładanej sofie przygarnęłam sobie wielką poduchę i tak ją obejmowałam. Sączyłyśmy pomału wino i rozważałyśmy wszelkie możliwości. Przecież wiadomo, że moja firma jest poważającą się w świecie biznesu, tworzymy zestawienia raportów, odzyskujemy podatek VAT dla innych firm, robimy sprawozdania. Obie z Adą analizowałyśmy, czy to możliwe, aby w systemie był błąd. Oczami wyobraźni ujrzałam swoich współpracowników. Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś z nich mógłby… 




- Okej, podsumowując – Ada wyrwała mnie z chwilowego zamyślenia – ktoś u ciebie wyprowadza kasę z firmy. Generowane raporty są niby czyściutkie, ale w wersjach roboczych, które lądują w koszu,  i których pewnie miałaś nie widzieć, są widoczne odchyły w liczbach. A sprawdzałaś konta rozrachunkowe, bo zdaje się masz do nich dostęp, tak? - upewniała się.
- Tak mam i tak, weszłam na konta, by sprawdzić to i owo - upiłam łyk wina, by przepłukać gardło, bo mi nagle zaschło - I po głębszej analizie widać, że coś jest nie tak. Za długo już tam pracuję, by ot tak się nie skapnąć, że coś się dzieje. Dzieje się! Tylko jeszcze nie wiem co, kto i dlaczego. Wiesz – dodałam po krótkiej chwili namysłu – to całkiem poważna sprawa, równie dobrze ja też mogę polecieć albo zamkną firmę albo zbankrutujemy,  jeżeli ktoś tak systematycznie wyprowadza kasę. A równie dobrze – zawiesiłam się na moment, bo dostałam olśnienia i przestraszyłam się tego, co zobaczyłam oczami wyobraźni i co mogło by stać się takie oczywiste dla policji czy prokuratora.
Ada zauważyła, że zbladłam.


*  *  *

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć, kręciłam się z boku na bok, moje myśli wariowały, a ja razem z nimi. Zaczęłam się obawiać tego, z czego zdałam sobie sprawę u Ady. Za oknami panowała cisza - ponieważ było strasznie gorąco i duszno, to zostawiłam jedno uchylone - a jak wiadomo, zawsze w nocy jakieś ptaki  hałasują. Cisza była taka, że aż w uszach mi dzwoniło. Zupełnie, jakby miało to zwiastować coś niespokojnego, niebezpiecznego i przerażającego. Zupełnie jakby ktoś się miał zacząć skradać... Krok za krokiem, po cichu, prawie że bezszelestnie przemieszcza się skrajem ulicy,  nagle w jednej ręce widać błysk, to kawałek noża, który trzyma w ręku. Idzie do ciebie, nóż ocieka jeszcze krwią, nie wiadomo tylko czyją. Jego oddech jest bezgłośny, ale wiesz, że idzie, czujesz jego obecność. 



Morderca jest bliżej, coraz bliżej. Zakrada się po schodach, delikatnie stąpa nogami po stopniach, by nie zbudzić nikogo. Jeden, drugi, mija kolejne stopnie, prawą ręką dotyka poręczy, jego obie ręce są w czarnych rękawiczkach, by był jak najmniej widoczny i by nie zostawić śladów. On już tu jest,  wiesz już to na pewno, przeczuwasz całym ciałem. Jest coraz bliżej drzwi, jego ręka zaczyna kierować się ku klamce, już ją ma, zaciska delikatnie palce i naciska, zamek puszcza, morderca popycha drzwi. Do środka wpada przytłumione światło z korytarza, gdzieś  w oddali, w głębi korytarza pali się tylko jedna żarówka. Drzwi uchylają się bardziej, słychać delikatne skrzypienie, gdy… 
"Pik! Pik!",  rozległ się głośny dźwięk, a za chwilę kolejny, mój własny wrzask, który wydobywał się gdzieś z głębi gardła “Aaaaaaaaaa!!!”. 
Przebiegł 
mną dreszcz i usiadłam na łóżku szybko zapalając lampkę.
Spojrzałam odruchowo na stolik, potem w stronę drzwi. W mieszkaniu wciąż nieprzerwanie panowała cisza.
"Fak!… ty głupia pindo!” powiedziałam do siebie na głos, kiedy zdałam sobie sprawę, że poniosła mnie wyobraźnia, a dźwiękiem okazał się mail przychodzący. Zapomniałam na noc wyłączyć dźwięki w komórce. Poza tym nikogo, oprócz mnie, nie było w mieszkaniu.
Napiłam się wody i w końcu zasnęłam.  
Nazajutrz w pracy od razu po zalogowaniu się do systemu wzięłam wszystko w swoje ręce. Wydrukowałam część raportów oficjalnych i część tych nieoficjalnych, które znalazłam przypadkiem, a także wydruk z naszych wewnętrznych kont rozrachunkowych i zdecydowałam się pójść  do Tomka, swojego przełożonego, wyższego rangą menadżera. Z Tomkiem znałam się od dawna, często rozmawialiśmy, żartowaliśmy, nieraz byliśmy na piwie. Czułam, że mogę mu zaufać. Stanęłam przed drzwiami jego gabinetu, wzięłam głęboki wdech i zapukałam, zanim otworzyłam delikatnie drzwi. Spojrzałam na Tomka.
- Cześć Marysiu, wejdź. Co tam u ciebie słychać? Wszystko dobrze?
- Cześć, tak, wszystko ok - próbowałam zachować spokój, na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Tomek, mam sprawę do ciebie, musimy porozmawiać. Wydaje mi się, że to pilne.
- Uuu,  będzie poważnie. Proszę, siadaj i mów co to za sprawa. 
Tomasz był moim równolatkiem, miał zaledwie trzydzieści dwa lata. Siedział za biurkiem i patrzył na mnie badawczo.
- Chodzi o to, że jest coś, to znaczy... - na moment się zawahałam. 
- Znalazłam pewne nieścisłości w dokumentacji i na naszych kontach.
Wzrok Tomka wyostrzył się. Patrzył na mnie pytająco.
- To nie brzmi za dobrze. Jesteś tego pewna?
- Tak. Mam tutaj ze sobą kopie raportów, tych oficjalnych, które wysyłamy klientom i te, które są ich wersją roboczą i krótko po wygenerowaniu giną w koszu - to mówiąc podałam mu nad biurkiem dokumenty.



- Spójrz także na nasze konta. Na pierwszy rzut oka niby wszystko gra, wpłaty, przelewy wychodzące i przychodzące, ale jedna kwestia przyciągnęła moją uwagę. Widzisz ten przelew? - wskazałam mu długopisem przelew na niewielką kwotę. W porównaniu z innymi transakcjami liczonymi w tysiącach, to kwota rzędu stu euro rzeczywiście nie wydawała się olbrzymia.
- Tak, widzę z nazwy, że to pewnie jakaś mała firma, stąd też i kwota nie jest duża - na jego ustach pojawił się mały uśmiech.
- No okej, ale zważ na to - zaczęłam wertować kartki i po kolei pokazywać mu ten sam przelew w kilkunastu innych miejscach. Ta sama kwota, ta sama firma, w dodatku w przeciągu krótkiego okresu czasu. Wiem, że do innych firm zazwyczaj nie wypływa tyle przelewów w tak krótkim czasie.
- I co ty na to?
- Hmm - zamyślił się i zaczął pocierać prawą dłonią swój podbródek. Miał dwudniowy, stylizowany zarost, więc dało się słyszeć charakterystyczne szuranie.
Chwilę ciszy przerwało pukanie do drzwi i do gabinetu zajrzała Anka, technik zajmujący się kontaktem z urzędami skarbowymi w celu zwrotu podatku VAT.
- Tomku, mogę na chwilę? - spytała.
- Ania, hej. Mamy tu z Marią teraz pilną kwestię do omówienia. Tak za jakieś piętnaście minut?
- Okej, to przyjdę później. 
Gdy zamknęła drzwi za sobą, Tomek odezwał się w moją stronę:
- Dziękuję, że przyszłaś z tym do mnie. Czy mogę zachować te kopie?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze. Zapewne jest to błąd systemowy, możliwe że jakieś zapętlenie, stąd ten powracający przelew wychodzący. Skoro raporty główne, te oficjalne, są w porządku, to myślę, że nie ma się czym martwić. Możesz spać spokojnie.
- Okej - powiedziałam i uniosłam delikatnie kąciki ust w ramach uśmiechu. Nie chciałam wyjść na znerwicowaną desperatkę.
- Niemniej jednak sprawdzę to jeszcze raz z naszymi informatykami. Lepiej być pewnym w stu procentach, prawda?
- Pewnie, że tak, masz rację - to mówiąc wstałam, wygładziłam swoją oliwkową spódnicę i skierowałam się w stronę drzwi.
- Jak będę coś wiedział, dam ci znać.
- Super! Będę czekać zatem na wieści - powiedziałam wznosząc kciuk do góry na znak "Ok" i wyszłam na zewnątrz. Wśród odgłosów cichych rozmów, drukarek i skanera przeszłam naszym open space'em i dotarłam do swojego gabinetu.
Zamknęłam drzwi, usiadłam za biurkiem i złapałam głęboko oddech. Prosiłam w duchu, by to faktycznie był tylko i wyłącznie błąd systemowy, Tomasz mnie trochę uspokoił, ale czekam na dalsze wieści. W ciągu kolejnych dwóch dni zajrzałam parę razy w stan kont oraz w raporty i chyba Tomek miał rację, nie widziałam już tego przelewu, raporty także były bez skazy, nawet te robocze. 

*  *  *

W piątek rano Tomek oficjalnie mi potwierdził, że wszystko wyjaśnione,  i że już się więcej taka sytuacja nie powtórzy. Odetchnęłam z ulgą, mogłam spokojnie skupić się na pracy. W przerwie na lunch zadzwoniłam do Ady powiedzieć jak się sprawy mają, ale była jakaś dziwnie nieobecna. Mówiła, że jest zajęta, choć nie bardzo jej uwierzyłam. "Pewnie ma jeden z gorszych okresów", czasami potrafiła być zołzą podczas TYCH dni. "Cóż, my baby tak mamy", pomyślałam i stwierdziłam, że na weekend jej przejdzie. Kiedy wybiła godzina osiemnasta wylogowałam się z systemu, chwyciłam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Po drodze rozmawiałam z kilkoma osobami, każdy z nas mówił o swoich planach na weekend. Golf, jazda konna, granie na playstation. Ja zdaje się nie miałam wyraźnego planu na siebie na nadchodzący weekend, jak nigdy dotąd.
- Wiecie co, ja to chyba się zakamufluję pod kocykiem, z herbatą i dobrą książką w ręku. Haha, chyba starość się zbliża - powiedziałam i wszyscy zaczęliśmy się śmiać. 
Bądź co bądź, czytać uwielbiam, mam w domu całkiem pokaźnych rozmiarów biblioteczkę, ale oprócz wersji papierowych czytam na kundlu, zwłaszcza kiedy nie mam możliwości taszczenia ze sobą grubej i ciężkiej książki. 
Kiedy już zbliżyłam się do swojego auta, zauważyłam, że w tylnej prawej oponie brakuje powietrza. 
- Seriously?! powiedziałam na głos schylając się nad oponą - niech to szlag! Pierdolona opona - zaklęłam. Pięknie weekend się zaczyna, nie ma co.
- Problem? - spytał Jacek, który szedł akurat do swojego samochodu.
- Mam kapcia - odparłam nieco bezsilna. - Szlag by to! - powtórzyłam.
- Eee, zaraz temu zaradzimy. Masz oponę zapasową?
- Powinnam mieć.
- Okej, to jesteśmy w domu. Zaczekaj - powiedział i pobiegł do swojego samochodu, by po chwili wrócić z lewarkiem i z kluczem do odkręcania śrub.
- Chyba zawór nie trzymał i powietrze zeszło - powiedziałam otwierając bagażnik. Wyjęliśmy razem koło zapasowe i Jacek zabrał się za podnoszenie auta i zdejmowanie koła. W trakcie pouczył mnie, że powinnam pojechać na wulkanizację i wymienić na nowe. "Zapasowe koło zakłada się tylko na czas określony", jak to podkreślił. 



Kiedy założył już zapasowe i przytwierdził je śrubami, chwycił w ręce to zużyte i chciał je zapakować do bagażnika.
- Maria...- zrobił krótką przerwę -  ta opona została przebita - powiedział pokazując mi ślad rozcięcia na bieżniku, który był niewidoczny, kiedy koło było przytwierdzone na swoim miejscu. 
- Zajebiście - nie ukrywam, wkurwiłam się. Nasza firma jest co prawda na uboczu miasta, ale są w pobliżu domy, zabudowania, w zasadzie to każdy mógł to zrobić, mało to rozwydrzonych bachorów i podejrzanych typków się kręci? Minusem jest to, że nie mamy kamer na parkingu, więc nie dowiem się kto to zrobił, by go pociągnąć do odpowiedzialności. Pożegnałam się z Jackiem, podziękowałam mu i ruszyłam do domu. Po gorącej kąpieli zrobiłam sobie kolację i rozłożyłam się na sofie. Pomyślałam o oponie, kolejna  stówka poleci. "Albo i więcej, jeśli będę musiała zmienić cały komplet opon". Jakby to powiedział mój znajomy, PKP, Pięknie kurwa, pięknie. Wstałam, nalałam sobie wina do kieliszka i włączyłam telewizor, niech coś  gra w tle, po czym wróciłam na sofę. Wyciągnęłam nogi i zamknęłam oczy, by zebrać myśli i się odprężyć.



"Drriiingggg",  rozległo się nagle w całym mieszkaniu, "Drriiingggg, drriinngg". Dźwięk telefonu wyrwał mnie z zadumy, aż podskoczyłam. "Drriiingggg". Szybko zerwałam się na nogi i pobiegłam do kuchni po komórkę, która nie przestawała dzwonić. Na wyświetlaczu ujrzałam, zamiast jakiejś nazwy, numeru, czy chociażby tego specyficznego napisu "Numer zastrzeżony", cztery kreski. Odebrałam.
- Tak, słucham? - po drugiej stronie panowała cisza. - Halo? - próbowałam się wsłuchać w ciszę po drugiej stronie i już miałam odrzucić połączenie, kiedy usłyszałam ciężkie sapnięcie, które przeszło w coś, co wydało mi się warknięciem.
 - Pomyłka - odezwał się nagle męski, basowy głos,  po czym sam się rozłączył. Popatrzyłam na telefon i odłożyłam na stół.
- Pomyłki się zdarzają - powiedziałam na głos, dopiłam wino i poszłam wziąć prysznic.
Sobota minęła mi praktycznie na niczym, rano zakupy, potem sprzątanie, obiad, kolacja. Wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku i zabierałam się za czytanie, zadzwoniła moja komórka. Zainteresowana kto to może dzwonić do mnie o tej porze, szybko odebrałam.
- Tak? - nikt się nie odezwał, usłyszałam tylko kilka oddechów i ten ktoś się rozłączył.
Weszłam w ostatnie połączenia, by sprawdzić numer, ale nic tam nie było. Tak jakbym nie odebrała przed chwilą żadnego połączenia...
"Dziwne", pomyślałam odkładając komórkę na stolik obok łóżka. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, po czym wróciłam do lektury. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy, z książką leżącą częściowo pode mną. "Nieźle się musiałam przewracać". Zaczęłam się lekko podnosić, kiedy usłyszałam coś jakby szuranie. Dochodziło gdzieś z głębi mieszkania. Zapaliłam lampkę, chwyciłam kurczowo kołdrę i wytężyłam słuch. Szuranie jednak ustało, ale wolałam się upewnić. Wstałam i na paluszkach przeszłam na korytarz, do kuchni, a potem w okolice drzwi wejściowych. Serce mi zaczęło bić, poczułam się niespokojnie. Wyjrzałam przez okno, ale nikogo ani niczego podejrzanego nie zobaczyłam. Mieszkam w domku jednorodzinnym typu bungalow, więc pomyślałam, że to pewnie wiatr i że po prostu drzwi zaskrzypiały. Nie zaobserwowawszy nic więcej wróciłam do łóżka. Zgasiłam lampkę, zamknęłam oczy i coraz bardziej zaczęłam na nowo zapadać w sen.
Rano wstałam z lekkim niepokojem. Zjadłam śniadanie, a widząc że jest ładna pogoda stwierdziłam, że przejdę się do pobliskiego parku. Wyszłam z domu i przechodząc na podjeździe obok samochodu stanęłam zdębiała i wpatrywałam się w auto, jak sroka w gnat. Moje oczy coraz bardziej się przymykały, a ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści. 
- Nosz kurwa! Naprawdę? Najpierw opona, teraz to?! A jutro co, spalą mi to auto?!W pizdu! - moje myśli zdawały się wychodzić na szczyty wulgarności. Ktoś mi perfidnie zarysował auto wzdłuż całej jego rozciągłości, po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegłam dwie grube krechy, jedna tuż nad drugą. Zaczęłam się rozglądać po ziemi, czy ktoś przypadkiem czegoś nie zgubił, nie wyrzucił. Wybiegłam na ulicę, ale nikogo tam nie było, panowała pustka. 



"Cholera, muszę zadzwonić na policję. Nie! To nic nie da" sama nie wiem, czy to tylko myślałam, czy mówiłam na głos. Kiedyś czytałam, że owszem, można zgłosić na policję, ale na przyjęcie zgłoszenia się czeka, potem sprawa się ciągnie, sprawców nie ma i krótko mówiąc, kij ci w oko, radź sobie sam. Ale wiedziałam, gdzie muszę zadzwonić na pewno. Do ubezpieczyciela. Spędziłam sporo długich chwil wisząc na słuchawce, zanim ktokolwiek odebrał, a potem po kolei tłumacząc konsultantowi zaistniałą sytuację. Finalnie zostałam umówiona na jutro na godzinę dziewiętnastą na spotkanie z rzeczoznawcą, który miał przyjechać,  zbadać i wycenić straty.
"A taka spokojna dzielnica się wydawała, jak się tutaj wprowadzałam. Pewnie znowu jakieś meliniarstwo się wylęgło", westchnęłam nieco zrezygnowana. Resztę popołudnia miałam już  skopane, nie mogłam się na niczym skupić. Ada nie odbierała telefonu, nie wiedziałam, co się z nią dzieje, a pragnęłam właśnie z kimś bliskim pogadać.

*  *  *


W poniedziałek rano, kiedy wsiadłam do auta, zarysowanego i z tymczasową oponą, pogłaskałam ręką po desce rozdzielczej i z czułością powiedziałam pod nosem "Mój kochany kaleka. Ale jeździsz dobrze i się nie rozwalisz, prawda? Pani cię uwielbia", nie wiem czemu to powiedziałam, chyba chciałam rzucić anty urok, by nic już się więcej z nim nie stało. To mój środek transportu.
Dotarłam do biura jako jedna z pierwszych osób. Zakluczyłam auto i dumnie ruszyłam do wejścia. Przywitałam się z ochroniarzem życząc mu miłego dnia, wymieniliśmy grzecznościowe uśmiechy i poszłam do swojego biura. Powiesiłam marynarkę na krześle i schyliłam się, by włączyć komputer i monitory. W międzyczasie położyłam aktówkę na biurku i już miałam siadać, kiedy mój wzrok zatrzymał się w jednym punkcie. Zamarłam. Poczułam przyśpieszające tętno, zaczęło mi się robić gorąco i duszno. Cała momentalnie się zaczęłam pocić.
Na obu monitorach na czarnym tle wolno przesuwał się napis:
"Odpuść sobie to dziwko, lub pożałujesz!!!"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje wrażenia